sobota, 12 lipca 2008

Ars moriendi

Na onecie czasem bywa jakiś wartościowy artykół. Są to oczywiście przedruki, ale są one na onecie. Dzisiaj było to: Sztuka dobrego umierania. Kończy się to poradami dla umierających i rodziny (ostatnia strona). Wszystkie takie utarte slogany. Ale jeden mnie zastanowił:

Ceń życie, ale nie trzymaj się go kurczowo. Żyj każdego dnia tak, jakby był twoim ostatnim.

Czytaj: pogódź się ze śmiercią.

 

Ja się z moją nie pogodzę. Z "moją", bo każdy ma swoją śmierć. Pogodzić się ze śmiercią może ktoś, kto uważa że nie ma już nic do zrobienia na tym świecie. Ktoś, kto nie oczekuje już niczego od życia, kto się spełnił. Tylko w takim stanie można zachować spokój. Nie gniewać się. Bo przecież bać nie ma się czego. Bać można się bólu. Ale on jest za życia. Jak umrzesz, to już go nie ma. Czego tu się bać? To przecież tylko wyłączenie wtyczki, dokładnie takie samo jak pójście spać. Wiem, że na pewno się będę gniewał. Już teraz wiem, że braknie mi czasu na wszystko co chciałbym w życiu zrobić. Dzisiaj mi z  tego powodu smutno, ale za kilkadziesiąt lat będe wściekły.

 

Śmierć. Widać ją w oczach. Są  takie puste, bez blasku. Nawet jeśli pełne nadziei, to matowe. Płytkie. Mimo, że człowiek jest spokojny, wyciszony i pogodzony ze swoją śmiercią, to oczy są płaskie jak kartka papieru.

 

Zbliża się. I nie ma z nią żartów. Zadaje cios za ciosem. Powoli i systematycznie, tak żebyś dobrze zrozumiał, że nie masz szans. Nie ma się co wiercić i wyrywać. To tak trochę jak na fotelu u dentysty. Trzeba wytrzymać, bo po prostu trzeba. Cios za ciosem. Na własnych oczach zamieniasz się w proch. Doskonale funkcjonujący organizm, istota harmonii, geniusz przyrody, zaczyna się sypać. Wtedy dopiero widać, że to że żyliśmy to był w ogóle jakiś cud. To że żyjemy jest dziwne, nie to że umieramy. Człowiek jest jak mikrokosmos. Można urwać mu rękę, zrobić w nim dziurę na wylot - a on i tak będzie działać całkiem sprawnie. Najdelikatniejszy narząd, jakim jest ludzki mózg, jest zarazem najbardziej odporny na ubytki. Komórki nerwowe się nie regenerują, a on działa mimo że umierają na potęgę. Ale wystarczy zmienić tylko jedną stałą, a to wszystko się rozleci. Stałej Eulera nie zmienimy, ale jej ludzkie odpowiedniki już tak. Wystarczy maleńka zmiana i całe to misterne dzieło sztuki zapadnie się w sobie.

 

I nie ma tutaj nigdy supernovej. Wszystko zapada się w czarną dziórę.

 

Bać trzeba się nie śmierci, ale tego co ją poprzedza. Kiedy już podłoży ci po raz ostatni nogę, wtedy przekonasz się co to znaczy wieczność jeszcze za życia. Przekonasz się, co to brak nadziei.

 

Mózg zazwyczaj działa kilka minut bez tlenu. Ciekawe, czy wtedy, gdy krew przestaje krążyć w żyłach, coś się nam jeszcze będzie śniło? Może to jest właśnie piekło?

 

Śmierć czuć w powietrzu. Czuć ją, jej szarość. Jest od niej gęsto i lepko. Krąży nad tobą jak sęp nad przyszłą padliną. Czasem usiądzie na dogorywającym organiźmie i skubnie to tu, to tam. Bardzo rzadko używa kosy. Woli patrzeć i czekać. I skubać. Jest cierpliwa, zbyt cierpliwa. Jest cierpliwa dokładnie wtedy, kiedy chcielibyśmy by była porywcza. I na odwrót, kiedy chcemy, żeby jeszcze poczekała spokojnie, używa kosy.

 

Śmierć jest przeciwieństwem i zaprzeczeniem wszystkiego co znamy. Ona Jest Na Przekór. To czarna otchłań, wir w który wpadamy. Wir, który kręci się w obie strony na raz. I wciąga. A ty nie masz się czego uchwicić. Jesteś zawieszony w próżni. Wciąga cię coraz bardziej, miażdży i jednocześnie nie widać końca. Nie wiadomo jak jeszcze daleko i co jeszcze cię czeka przed końcem. I co jest za nim? A czy to takie istotne?

 

Może i istnieje sztuka umierania, ale nie ma w nim ani ziarna godności. Cud natury, genialny mechanizm, gnije za swego działania w pełnej świadomości. Nie ma w tym nic honorowego. Żadnej godności. To jest ostateczne upodlenie i upokorzenie dumnego człowieka. Nokaut wszystkiego co nazywamy człowieczeństwem.

 

Ale to dzieje się za życia. To nie śmierć jest temu wszystkiemu winna. To życie ustąpiło. I nie ma w tym odwrocie nic pięknego.

3 komentarze:

eXistenZ pisze...

Mój kolega ze studiów ma od ponad roku status "Śmierć ciągnie mnie za ucho. - Żyj - szepce - ja nadchodzę..."

Jakkolwiek gościa lubię, mam mu czasem ochotę napisać "dude, cut this emo bullshit".

Czasem żałuję, że nie byłem wychowywany i nie żyję w jednej z kultur dalekiego Wschodu, które, moim zdaniem, mają dużo sensowniejsze i zdrowsze podejście do śmierci - żadnego tragizowania, żadnego lęku, żadnego poczucia tragedii czy nawet straty, ot, naturalna kolej rzeczy.

I nie zgodzę się z tym, że ze śmiercią pogodzić się może tylko ten, kto jest spełniony i nie ma już w życiu nic do roboty. Uważam wręcz, że póki się ze śmiercią nie oswoimy, nie będziemy żyć w pełni - bo ten lęk przez nieuchronną, jak piszesz, czarną otchłanią, będzie nas tylko paraliżował i nie da w pełni rozwinąć skrzydeł.

xavex pisze...

co innego pogodzić się, a co innego się bać. Ja się chyba nie boję (co innego z tym co będzie tuż przed), natomiast wiem że się z nią nie pogodzę.

eXistenZ pisze...

to nie jest co innego.