niedziela, 7 grudnia 2008

Odbiór mieszkania, pierwsze starcie

Jakieś 3 tygodnie temu odebraliśmy z Beatką klucze do mieszkania. Wiadomo, że wszystkiego nie da się przewidzieć ani wyczytać z planów. Pozwólcie, że przedstawię Wam kuchnie.

kuchnia

 

 

 

No niby pomieszczenie, jak pomieszczenie. Ma drzwi (znaczy otwór, drzwi trzeba kupić i zamontować), ma okno (to jest na swoim miejscu :) ) no i co więcej można z planu wyczytać? No niewiele poza rozmiarem. Wszystko OK. Tak? No.. sprawy wyglądają nieco inaczej w momencie, gdy wejdzie się do gotowego pomieszczenia i zobaczy co i jak...

 kuchnia - kaloryfer

 

Okazuje się, że ktoś genialny wymyślił kaloryfer dokładnie tam, gdzie chcieliśmy wstawić lodówkę. Zamiast być pod oknem, tak jak się spodziewaliśmy (i tak jak spodziewali się panowie od okien (czego świadectwem jest parapet specjalnie przygotowany pod to, żeby był pod nim kaloryfer) to zastaliśmy go tam gdzie widać, czyli źle. No nic. Kaloryfer trzeba przenieść. Dostłem numer telefonu do firmy, która robiła hydraulikę. Po trzech próbach udało mi się uzyskać numer telefonu do ludzi, którzy by to zrobili. Nie wiem czy to moje osobiste odczucie, ale z tymi panami rozmawia się straaasznie ciężko i jakoś tak dziwnie. Po pierwszym telefonie do speców wrażenie miałem lepsze niż po rozmowie z gościem, od którego dostałem do nich numer. Koleś powiedział że oddzwoni wieczorem, jak się z kolegą naradzi i umówi się ze mną na wizje lokalną, żeby zobaczyć co i jak. Wcześniej nie chciał nic o kasie mówić. No spoko. Oddzwonił za 15 minut:

(numer zastrzeżony dzwoni)

- Tak słucham?

- Tu hydraulik..

- Dzień dobry.

- Dzień dobry. Dzwoniłeś pan...

- No dzwoniłem (aczkolwiek w tym momencie poczułem, że być może był to jednak błąd)..

 

Rozmowa się jakoś potoczyła. Umówiłem się z gośćmi na wizje lokalną, przyszli następnego dnia punktualnie i zrobili dobre wrażenie. Robocizna 600 zł i materiały < 200 zł wydały się trochę zawyżone. Ale ok. Krótka próba targowania się została zbyta natychmiastowo, tak że nawet już nie pamiętam jak. Postanowiłem się nie upierać, tym bardziej że oświadczono mi, że to oni robili, więc zostanie mi gwarancja. Acha. Zostanie gwarancja, no to dobrze, przełkniemy stawkę 50zł/h (wysoką nawet jak na to, że panowie będa musieli się przez wylewkę przerżnąć z rurkami tam i z powrotem, w sumie 10m) - chyba wybrałem jednak zły zawód.. Następnego dnia umawiam się na robotę, na piątek na 15-16. Nie dłużej niż do 20. Nadmieniam o tej gwarancji, żeby jakiś papierek przynieśli czy coś. "Dobra". Godzina 14.50 w piątek. Czekam w mieszkaniu, specjalnie wziąłem dzień wolny w pracy. Telefon. "No jest problem, bo jak pan chce mieć to tak na papierze i tak dalej, to trzeba będzie podatki zapłacić i w ogóle i to trochę więcej wyniesie, tak z 1300". Uch.. to już jest sporo.. "no i to byśmy już jako firma robili, więc tak najwcześniej pod koniec stycznia" - uch... "Dobra, to co do faktur to dogadamy się potem, zależy mi, żeby to teraz zrobić a potem dogadamy szczegóły." - "No dobra, to jedziemy". Nie żebym nie przeczuwał czegoś takiego, no ale cóż. 1:0 dla systemu. Za 15 minut telefon, numer zastrzeżony, jak zwykle. Już nawet wiem kto to będzie:

- Tu hydraulik.

- Dzień dobry.

- Dzień dobry. Bo wie pan. Jest mały problem. My jedziemy teraz - patrzę na zegarek: 15.30 - do hurtowni po materiały i chyba dzisiaj tego nie zdążymy, bo szef coś jeszcze bąjał, że mamy do Bochni jechać, czy coś..

- Uch, a ja specjalnie wolne brałem..

- [chwila zawahania z jego strony]

- [chwila zawahania z mojej - a może by tak mu powiedzieć, żeby się poszedł gonić? ech] No to dobra to kiedy w takim razie?

- No.. przepraszam że tak wyszło - przepraszam? - Ci ludzie nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać - bo w sumie do końca niewidzieliśy czy to w końcu dzisiaj czy nie czy jak.. no to już kiedy panu pasuje..

 

No więc kolejne starcie jutro, poniedziałek. Marchołta 51/42. godz 17. Życzcie powodzenia.

Brak komentarzy: